Co dalej z bioenergoterapią?

Co dalej z bioenergoterapią?

Baca stoi nad szaletem i grzebie w zawartości patykiem. Mija go wycieczka, a jeden z turystów pyta – baco, czego tam szukacie? Marynarka mi wpadła – odpowiada baca. Chyba nie będziecie chodzili w takiej obsranej – pyta zdumiony ceper. Oczywiście, że nie – odpowiada zdumiony posądzeniem góral. – Ale miałem tam moje drugie śniadanie.

Ta opowiastka przywodzi na myśl to, co dzieje się w obszarze polskiej bioenergoterapii. Wiele zaparcia i poświęceń trzeba by dotrzeć do strawnego jądra. Nurty alternatywne wypełniają lukę powstałą jako efekt braku zaufania do lekarzy, pogłębiającego się pomimo postępu diagnostycznego i terapeutycznego. Jednak ludzie szukający pomocy wpadają w sieczkę informacyjną zaprawioną olbrzymią dozą pseudonaukowości. Od jakiegoś czasu na topie jest uzdrawianie kwantowe w rozmaitych formach. Niedaleko za nim wielce tajemnicze metody wydobyte z głębin syberyjskiej tundry (jakże niesłusznie sądziliśmy, że wydobywa się z nich wyłącznie pamięć o polskich zesłańcach!..). W tle przewijają się postacie ciemnoskórych uzdrowicieli, osobliwie mieszkańców Indii i Filipin, choć coraz popularniejsze stają się eksploracje Bali w poszukiwaniu źródła wiedzy i uzdrowień. Na stadionie warszawskim wskrzesza zmarłych i uzdrawia żyjących murzyński ksiądz katolicki, ówdzie łypie groźnie i potrząsa ostrzami igieł lub straszy przyżeganiem moksą Chińczyk, a z amazońskiej dżungli wypełza i sieje jadem żaba kambo. Zaiste odnaleźć się w tym jest nie lada sztuką. Coraz więcej osób tonie w tym wszystko–uzdrawiającym gąszczu, oblanym dodatkowo sosem tłumaczenia niewiadomego niewiadomym, tak obleśnie słodkim, że aż rzygać się chce. Jak demony z szaf pełnych zakurzonych i śmierdzących naftaliną poszukiwaczy sensu wyłażą fundamentalne pytania, jak Lenin – wiecznie żywe:

  1. Co zrobiono przez ponad 40 lat w obszarze polskiej bioenergoterapii by ją uwspółcześnić i wprowadzić do niej nowoczesne odkrycia naukowe, albo chociaż podstawową wiedzę medyczną i terapeutyczną,
  2. Co można i co należy robić, aby bioenergoterapia zaczęła świecić własnym blaskiem, czyli po prostu zaczęła być traktowana poważnie?

Na pierwsze pytanie odpowiedź brzmi – nic lub w najlepszym przypadku niewiele zrobiono, bo cała dzisiejsza rodzima bioenergoterapia zdaje się dalej tkwi w paradygmacie wynalazków sprzed wieków i koncepcjach, które nawet w Indiach wydają się mocno egzotyczne, choć stamtąd się wywodzą. Nie pomogą nawet jaskółki w postaci publikacji Jerzego Zięby, który zresztą publicznie przyznaje, że leczeniem się nie zajmuje, a jest przede wszystkim dokumentalistą i postrzega swoją rolę jako listonosza dostarczającego dobre lub złe nowiny, a ostatnio dystrybutora specyfików uzdrawiających.

Na drugie pytanie odpowiedzi należy szukać nie w duchowości i horoskopach, a naukach o skutecznym działaniu. Tam podstawową jest zasada, by robić to, na co mamy wpływ. A mamy wpływ przede wszystkim na

  1. Sposób kształcenia bioenergoterapeutów i naturopatów,
  2.  Programy nauczania i podstawowe wymogi programowe pozwalające na uzyskanie certyfikatu uprawniającego do wykonywania zawodu.
  3. Wykorzystanie istniejących regulacji prawnych pozwalający bioenergoterapeutom na zdobycie uprawnień do wykonywania zawodu medycznego.

Na razie środowisko bioenergoterapeutów poświęca energię przede wszystkim na sprawy, na które nie ma absolutnie wpływu, a w ogóle nie docenia wagi tych, na które wpływ posiada. Przecież jest tak wiele kursów, na których można zdobyć odpowiednie uprawnienia – ktoś powie. I będzie w błędzie – odpowiadam z pełnym przekonaniem, jako dyrektor i założyciel jedynej w Polsce szkoły, w której można zdobyć oficjalne uprawnienia rzemieślnicze w zakresie bioenergoterapii i zawód Opiekuna Medycznego z listy zawodów Ministra Zdrowia. Liczne kursy dające tzw. papiery i świadectwa na drukach MEN nie dają żadnych uprawnień zawodowych. Te zdobywa się dzięki egzaminom kwalifikacyjnym w zawodach ujętych w rejestrze MEN. Kursy i szkoły wyłącznie przygotowują do egzaminów kwalifikacyjnych. Jeżeli chcemy zatem by bioenergoterapeuta czy naturopata miał uznawane w obrocie gospodarczym wykształcenie medyczne, nie wystarczy ukończenie dowolnego kursu, choćby nazywał się najbardziej poprawnie. Nie wystarczy także ukończenie dowolnej szkoły. Jedyną szkołą, która zapewnia takie przygotowanie w naszym kraju jest wyłącznie Policealne Studium Psychotroniki im. Juliana Ochorowicza. Nasi słuchacze uczą się najbardziej nowoczesnych technik Medycyny Energetycznej, a jednocześnie zdobywają prawo wykonywania zawodu medycznego, wpisanego na listę zawodów Ministra Zdrowia. Dzięki temu łączymy „ogień z wodą”. Na takich bioenergoterapeutów, którzy szanują i znają przynajmniej podstawy wiedzy medycznej zawsze będzie zapotrzebowanie, zawsze także będą spotykali się z życzliwością nawet wrogo nastawionych środowisk. Ponieważ jako bioenergoterapeuci nie mamy wpływu bezpośredniego na przekonania i sposób myślenia medyków musimy sami dokonać zmian we własnej świadomości i zacząć kształcić bioenergoterapeutów ustalając standardy możliwe do zaakceptowania przez tradycyjny świat medyczny.

Znakomity badacz zjawisk niewyjaśnionych twórca Laboratorium Energii Subtelnych a jednocześnie członek licznych gremiów naukowych, nieodżałowanej pamięci Włodzimierz Zylbertal sugerował, by nie wyważać otwartych drzwi. Jasno świecący przykład już mamy – jest to niemiecki zawód „Heilpraktiker”, u naszych sąsiadów, uznawany przez państwo. Większość standaryzowanych czynności heilpraktikera jest refundowana przez powszechne ubezpieczalnie. Istnieje w Niemczech sieć szkół – Paracelsus Schule – dbających o należyty poziom wyszkolenia absolwentów.

Drogą to takiego upragnionego stanu rzeczy jest:

1) Jak największa standaryzacja szkoleń bioenergoterapeutów, trochę na podobieństwo szkolenia lekarzy, koniecznie z wykorzystaniem jak największej ilości nowoczesnej wiedzy medycznej,

2) Wpojenie bioterapeutom pewnych standardowych procedur działania, znowu na podobieństwo procedur medycznych,

3) Na tyle, na ile to możliwe, zaznajomienie bioterapeutów z najnowszymi osiągnięciami awangardowej, otwartej nauki (teorie Rogera Penrose’a, Rupperta Shelldrake’a i innych im podobnych koryfeuszy nowoczesnej nauki),

4) Odpowiednie szkolenie psychologiczne bioterapeutów, ponieważ w tym fachu dobre rozpoznanie deficytów psychicznych pacjenta, trafne powiązanie objawów somatycznych z wewnętrzną problematyką osoby, niekiedy z jej uwarunkowaniami rodowymi, wreszcie praktyczne przygotowanie poradnicze uzdrawiacza do kontaktu z pacjentem, to kluczowe czynniki powodzenia terapii – postuluje również Agnieszka Gąsierkiewicz, psycholog, znakomita terapeutka ustawień hellingerowskich.

Czy takie podejście daje się wprowadzić w życie? – da się i wiem co mówię. Sam posiadam gruntowne wykształcenie i konwencjonalne i alternatywne. Ukończyłem Wydział Nauk o Zdrowiu jako magister Zdrowia Publicznego, jestem psychoterapeutą i specjalistą odnowy biologicznej a jednocześnie posiadam tytuły mistrzowskie w zawodach bioenergoterapeuta i naturopata i prawie 30 letnią praktykę. To gwarantuje odpowiednie podejście do zakresu i jakości przekazywanej wiedzy. Także absolwenci o moich pomysłach dydaktycznych pomysłach dyrektora wyrażają się entuzjastycznie. Dowodem publikowany poniżej list absolwenta ubiegłorocznej edycji, Eugeniusza Skóry:

Spotkaliśmy się jako zabiegani, gniewni, „przypadkowi” kursanci w Krakowie. Teraz skończyliśmy i zaczynam odczuwać brak możliwości spotkania i porozmawiania z tyloma CIEKAWYMI, DOBRYMI LUDŹMI. Dziękuję Wam za wspólne rozmowy, rady, wiedzę, uśmiechy, wyrozumiałość dla błędów i gadającej nadgorliwości.

Życzę wszystkim aby na Waszych twarzach gościła jak najczęściej radość widoczna na naszych zdjęciach, aby otaczali Was ludzie których moglibyście nazwać nie tylko znajomymi.

Szczególne podziękowania przekazuję dla „Ojca Dyrektora” p. Ryszarda Gąsierkiewicza. Jego wykłady zawsze były pokazem wiedzy, kunsztu wysławiania się, olbrzymiej erudycji oraz pasji, którą emanował w czasie naszych spotkań. To cechy zanikające w naszych czasach, tym większe podziękowania za możliwości spotkania i słuchania.

Proszę o przekazanie gorących podziękowań pozostałym członkom grona pedagogicznego. Uczyli, przekazywali swoją wiedzę, a my na ile mogliśmy, wykorzystaliśmy tą okazję.

W ślad za zapomnianym tekstem piosenki: „to były piękne dni, niezapomniane dni …..”

Ryszard Gąsierkiewicz