Marek Rymuszko – Każdy ma swoją ścieżkę

Ryzyko i szansa

Podjęliśmy ważną decyzję. Czas pokaże, czy związane z nią nadzieje uda się urzeczywistnić, a przy okazji doprowadzić do, przynajmniej częściowej, zmiany wizerunku medycyny naturalnej w oczach jej przeciwników.

Tak się złożyło, że w ostatnich tygodniach dwie ważne organizacje, skupiające w swoich szeregach naturalnych terapeutów, świętowały okrągłe jubileusze: Polskie Stowarzyszenie Bioterapeutów BIOPOL 25-lecie, a Polski Cech Psychotroniczny z Łodzi 10-lecie działalności.

Niestety napięty kalendarz imprez oraz spotkań, w jakich biorę udział, spowodował, że nie mogłem uczestniczyć w obu uroczystościach w takim zakresie, w jakim bym chciał. Do Księżych Młynów, gdzie PCP od lat organizuje swoje konferencje, nie zdołałem dotrzeć w ogóle, natomiast na zjeździe BIOPOLU w Ryni zjawiłem się na krótko i mocno spóźniony, gdyż tego samego dnia w Warszawie obradował Walny Zjazd Związku Literatów Polskich, na który wybrano mnie delegatem. Nawiasem mówiąc, został on poprzedzony równie burzliwymi, co niefortunnymi wydarzeniami, do jakich doszło podczas wcześniejszego Zebrania Sprawozdawczo-Wyborczego Oddziału Warszawskiego ZLP. Musiało ono zostać powtórzone wskutek rażących nieprawidłowości przy wyborze władz, za co Prezydium ZG ZLP w specjalnym oświadczeniu (wiszącym m.in. na www.literaci.eu) opieprzyło organizatorów z werwą zgoła niezwyczajną, jak na środowisko, w obrębie którego życie toczy się na co dzień spokojnie i leniwie, w sposób upodabniający je do nurtu płynącej nieopodal Domu Literatury na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie Wisły.

W tej sytuacji próba wzniecenia rewolucji w ledwie zipiącym pisarskim związku została zdławiona, nim się na dobre rozpoczęła. Nie mogło być jednak inaczej, skoro szarża na Pałac Zimowy została przeprowadzona bez wsparcia jej wystrzałem z Aurory :-)), której po prostu zabrakło. Od siebie dodam, że – w przeciwieństwie do mojej Koleżanki z Czwartego Wymiaru i zarazem osoby od dawna działającej aktywnie z ZLP, która zaangażowała się w obronę istniejącego status quo – żałuję, iż stało się, jak się stało. Mimo bowiem, że rewolucjonistów z 37-letnim Miłoszem Kamilem Manasterskim na czele próbujących wzniecić wicher zmian wcześniej nie znałem, ze swoim programem zrobili na mnie i wielu kolegach po piórze pozytywne wrażenie. Co więcej, w powtórzonych wyborach (powtórzonych, gdyż pierwsze zakończyły ich zwycięstwem) polegli zaledwie trzema głosami, co, biorąc pod uwagę siły zmobilizowane w obronie dotychczasowego stanu rzeczy, trudno uznać za sukces zwycięzców. Mogę zaś napisać to wszystko z czystym sumieniem, bo o żadne posady w ZLP nie ubiegałem się i nie ubiegam. Wystarczy mi w zupełności Niagara problemów, z jakimi muszę się zmagać, kierując od 25 lat organizacją polskich reportażystów.

Mniejsza jednak z tym, a o całej sprawie wspominam na zasadzie didaskaliów, ze świadomością, że czytelnicy NŚ zainteresowani są innymi problemami, które również – jak wszędzie – narastają. Ich wykładnikiem jest aktualna sytuacja w organizacjach psychotronicznych, radiestezyjnych, uzdrowicielskich, cechach branżowych itd., którą charakteryzuje z jednej strony, pełna atomizacja, z drugiej zaś niezdolność do skutecznej obrony medycyny naturalnej i pozaalopatycznych metod terapii, zajadle atakowanych przez przedstawicieli ortodoksyjnej medycyny pospołu z kościelnymi fundamentalistami. I choć czasy idei frontu jedności narodu dawno się skończyły, żal, że takie rozproszenie sił, podgrzewane dodatkowo niesnaskami między poszczególnymi organizacjami – przy jednoczesnych próbach monopolizowania reprezentacji środowiska w jednym ręku, jakiego źródłem jest pewna struktura pozawarszawska – wygenerowały sytuację, gdy najważniejsza okazuje się walka o wpływy oraz kasę, które źródłem są cechowe egzaminy pasujące kandydatów na bioenergoterapeutów, radiestetów i innych specjalistów w zakresie naturalnych metod terapii.

O niektórych z tych egzaminów, odbywanych zwłaszcza w regionach, krążą, także w internecie, równie smakowite, co niemożliwe do zweryfikowania doniesienia. Bezsporne jest jedynie to, iż nie są to oceny pochlebne. To samo dotyczy różnego rodzaju kursów i szkoleń mających kształcić bioenergoterapeutów oraz innych profesjonalistów w sferze medycyny naturalnej. Wszystko to niestety nienajlepiej świadczy o środowisku jako całości i ułatwia działanie tym, którzy stoją na straży interesów farmacji i medycyny akademickiej. Nie da się też ukryć – po prostu nie da – że werbalne głupstwa, jakie generują i rozpowszechniają niektórzy naturalni terapeuci (niekiedy, a jakże, z dyplomami i certyfikatami uprawniającymi ich do prowadzenia działalności na tym polu), ogromnie utrudniają pracę healerom z prawdziwego zdarzenia (a takich znamy wielu), zaś zdolność absorbowania przez wspomniane środowisko, zamiast wzorców pozytywnych, negatywnych cech świata lekarskiego okazuje się znacznie większa, niż można by sądzić z pobieżnego oglądu. Do tego dochodzi funkcjonowanie wolnych strzelców w rodzaju owego kuriozalnego (i nawiedzonego religijnie) znachora z Nowego Sącza, który stał się ulubionym antybohaterem mainstreamowych mediów traktujących jego casus jako pretekst do wszczęcia nagonki na całą medycynę naturalną.

Na tym tle pojawiła się ostatnio pewna ciekawa inicjatywa, jakiego szczegóły można znaleźć w materiale drukowanym w tym numerze na stronie …, a na kanwie którego chciałbym podzielić się kilkoma zdaniami osobistego komentarza. Najpierw jednak krótka uwaga.

Nieznany Świat nieprzypadkowo zrezygnował od pewnego czasu z udzielania patronatów medialnych różnego rodzaju kursom, warsztatom, targom itp. z zakresu tematycznego, jaki pozostaje w polu jego zainteresowań, poza szczególnie ważnymi imprezami o charakterze interdyscyplinarno-badawczym, takimi jak ubiegło- i tegoroczna Konferencja Świat bez raka – profilaktyczne i naturalne terapie antynowotworowe, firmowana przez Fundację Wspierania Rozwoju Kultury i Społeczeństwa Obywatelskiego Qit, czy konferencja pod hasłem Choroby chroniczne wyzwaniem XXI wieku, jaką zorganizował pod koniec kwietnia w Warszawie niezmordowany doktor Bogumił Wojnowski (była ona poświęcona diagnostyce metodami biofizycznymi stanu fizycznego i psychiki człowieka oraz wpływu ludzi na środowisku). Patronujemy również medialnie wartościowym książkom dotyczącym zarówno zdrowia, jak i szeroko pojętej duchowości, a także oczywiście zagadek otaczającego nas świata, zarówno w jego historycznym, jak współczesnym kształcie. Natomiast swoją gotowość do patronowania wspomnianym wcześniej poszczególnym warsztatom, kursom, targom i innym podobnym inicjatywom zdecydowaliśmy się w ostatnich latach zredukować niemal do zera ze względu na fakt, że ich późniejszy przebieg – w stosunku do deklarowanych celów i założeń – z naszego punktu widzenia często okazywał się rozczarowujący, a, co ważniejsze, nie mieliśmy na niego praktycznie żadnego wpływu. Taka zresztą tendencja (zawężania zakresu patronatów medialnych) zarysowuje się w przypadku większości zagranicznych tytułów o podobnej do nas tematyce, z którymi współpracujemy. Nie od rzeczy będzie również zauważyć, że na obecnym etapie rozwoju miesięcznika nazwa Nieznany Świat stała się marką, którą musimy posługiwać się w sposób szczególnie rozważny i w pełni przemyślany – ze świadomością skutków, jakie się z tym wiążą, nie tylko dla nas, lecz także idei korzystających z naszego medialnego wsparcia.

Na tym tle decyzja o objęciu patronatem NŚ ogólnopolskiej szkoły bioterapii, która ma ruszyć jesienią br., może wydać się postawą nie do końca konsekwentną. Tak jednak nie jest. Przesądziło o tym bowiem kilka ważkich argumentów.

Po pierwsze, istotne znaczenie ma fakt, że animatorem inicjatywy jest Ryszard Gąsierkiewicz, twórca i założyciel Policealnego Studium Psychotroniki im. Juliana Ochorowicza w Krakowie, którego dobrze znamy i z którym współpracujemy od kilkunastu lat. To człowiek rzetelny na wszystkich polach swojej aktywności, a jednocześnie legitymujący się pełnym profesjonalizmem w podejściu do psychotroniki i stanowiącej jej ważną część składową bioenergoterapii. W połączeniu z kadrą wykładowców, jaka jest obecnie kompletowana, tworzy to dobry punkt wyjścia do poważnego potraktowania zagadnienia, a zwłaszcza skonstruowania takiego systemu szkolenia przyszłych bioenergoterapeutów, który gwarantowałby, że zdany egzamin czeladniczy stanowiłby wykładnik rzeczywistych umiejętności przyszłego terapeuty oraz jego właściwej postawy etycznej, a nie np. efekt obawy organizatora o to, że, nie dopuszczając kogoś do wykonywania tego zawodu, naraża się na utratę wpływów finansowych z powodu nieprzyznania licencji.

Po drugie, szczególnie interesujący wydaje się profil merytoryczny rocznego szkolenia, które – w myśl założeń – ma łączyć bioenergoterapie z solidną wiedzą z zakresu medycyny i kończyć się otrzymaniem dyplomu opiekuna medycznego oraz bioenergoterapeuty. Program szkoły przewiduje m.in. takie bloki, jak: pełna wiedza teoretyczna i praktyczna o bioterapii, opieka nad chorymi, znajomość anatomii i fizjologii, zasad udzielania pierwszej pomocy, techniki kontroli umysłu, rozwijanie intuicji, czy elementy NLP i ustawień hellingerowskich.

Wszystko to brzmi obiecująco, a jak będzie wyglądało w praktyce – pokaże czas. Pewne jest, że bez przetestowania założeń tak zarysowanego modelu nie przekonamy się, czy ma on szansę sprawdzić się w codziennym funkcjonowaniu. Mówiąc krótko: bez poniesienia w punkcie wyjścia pewnego nieuchronnego ryzyka weryfikacja spodziewanych efektów nie jest możliwa. Dlatego uznaliśmy, że warto to ryzyko podjąć w imię idei, jakie staramy się od początku upowszechniać na łamach NŚ. Co do tego bowiem, że ludzkie zdrowie – jak ujęto to kiedyś w jednym z oficjalnych dokumentów WHO, kiedy organizacja ta była jeszcze w dobrej formie – jest sprawą zbyt poważną, by powierzyć je tylko lekarzom, nigdy nie mieliśmy żadnych wątpliwości.